Pomocy!
: 2011-08-22, 20:06
Otóż mam problem związany z hm, powiedzmy miłością.
W sumie, to mogłabym mieć każdego. Wyglądu niejedna mogłaby mi pozazdrościć, utalentowana femme d'esprit, chodzę do elitarnej szkoły, niczego mi nie brak (oprócz sensu życia, ale nie o tym tu mowa).
Z tym że jeszcze nigdy nie miałam chłopaka, dawałam kosza każdemu, który się o mnie starał, taka femme fatale... Ale to dlatego, że dla mnie nie liczy się tylko wygląd, a 'coś więcej' (nie potrafię tego dokłądnie określić, ale muszę napierw poznać, co człowiek ma w środku, w głowie, by go chociaż polubić), a wciąż nie odnalazłam takiego 'księcia z bajki', który odpowiadałby moim wymaganiom (Perfekcjonistka, eh... Przy takim podajściu umrę nie zaznająć miłości ^^"), jako że większość mężczyzn, jakich spotkałam jest strasznie pusta...
Poznałam w październiku zeszłego roku pewnego chłopaka. W lutym zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, przedtem znaliśmy się tylko z widzenia.
Nie grzeszy urodą, żeby nie powiedzieć gorzej, nie ubiera się dobrze, jest biedny, chodzi do szkoły o niezbyt pozytywnej renomie, z której prawie go wyrzucili. W dodatku sprowadza mnie na złą drogę. Nie posiada raczej talentów - jak sam przyznaje, jest kompletnym zerem - może dlatego, że ma sporego pecha. Nie dzielimy zainteresowań - on jest hiphopowcem, którego główne rozrywki to picie piwa i siedzenie przed komputerem...
Nie ma nic, a ja jestem dla niego wszystkim.
Dałam mu kosza w czerwcu.
Hic haeret aqua. Bo chociaż dałam mu kosza, chociaż myśli, że jest dla mnie nikim... Myślę o nim cały czas, z niecierpliwością oczekuję na wiadomości od niego, w nocy uciekam z domu, żeby się z nim zobaczyć, bo w dzień na ogół nie mam czasu, a mieszka 30 kilometrów ode mnie. Myślałam, że to normalne, że dla mnie to tylko przyjaciel... Ale zaczyna do mnie docierać, że... że może to być coś więcej. W życiu nie byłam tak skonfudowana, jak teraz jestem. Nie wiem, co o tym myśleć, mam mętlik w głowie >.<
Pomóżcie mi to zrozumieć! Co mam robić?
W sumie, to mogłabym mieć każdego. Wyglądu niejedna mogłaby mi pozazdrościć, utalentowana femme d'esprit, chodzę do elitarnej szkoły, niczego mi nie brak (oprócz sensu życia, ale nie o tym tu mowa).
Z tym że jeszcze nigdy nie miałam chłopaka, dawałam kosza każdemu, który się o mnie starał, taka femme fatale... Ale to dlatego, że dla mnie nie liczy się tylko wygląd, a 'coś więcej' (nie potrafię tego dokłądnie określić, ale muszę napierw poznać, co człowiek ma w środku, w głowie, by go chociaż polubić), a wciąż nie odnalazłam takiego 'księcia z bajki', który odpowiadałby moim wymaganiom (Perfekcjonistka, eh... Przy takim podajściu umrę nie zaznająć miłości ^^"), jako że większość mężczyzn, jakich spotkałam jest strasznie pusta...
Poznałam w październiku zeszłego roku pewnego chłopaka. W lutym zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, przedtem znaliśmy się tylko z widzenia.
Nie grzeszy urodą, żeby nie powiedzieć gorzej, nie ubiera się dobrze, jest biedny, chodzi do szkoły o niezbyt pozytywnej renomie, z której prawie go wyrzucili. W dodatku sprowadza mnie na złą drogę. Nie posiada raczej talentów - jak sam przyznaje, jest kompletnym zerem - może dlatego, że ma sporego pecha. Nie dzielimy zainteresowań - on jest hiphopowcem, którego główne rozrywki to picie piwa i siedzenie przed komputerem...
Nie ma nic, a ja jestem dla niego wszystkim.
Dałam mu kosza w czerwcu.
Hic haeret aqua. Bo chociaż dałam mu kosza, chociaż myśli, że jest dla mnie nikim... Myślę o nim cały czas, z niecierpliwością oczekuję na wiadomości od niego, w nocy uciekam z domu, żeby się z nim zobaczyć, bo w dzień na ogół nie mam czasu, a mieszka 30 kilometrów ode mnie. Myślałam, że to normalne, że dla mnie to tylko przyjaciel... Ale zaczyna do mnie docierać, że... że może to być coś więcej. W życiu nie byłam tak skonfudowana, jak teraz jestem. Nie wiem, co o tym myśleć, mam mętlik w głowie >.<
Pomóżcie mi to zrozumieć! Co mam robić?