Nie weim, czy ktoś wgl będzie czytał moje wypocimy, ale powiem Wam, jak ja to widzę.
Z moją wiarą bywało różnie. Bardzo różnie. W podstawówce chodziłam do Kościoła, bo pani na religii potem pytała, kto był w kościele, a kto nie i wystawiała oceny... W gimnazjum wypisałam się z religii, a Boga miałam gdzieś. Ostatnio wszystko się zmieniło...
Może zacznę od spowiedzi ? Kiedyś dla mnie to była rzecz automatyczna. Do kościoła szłam raz na ruski rok, wtedy szłam do spowiedzi, zaczynałam od 'opuszczałam msze święte' a potem kilka grzechów, które akurat się nawinęły i tyle. Teraz zawsze, jak czuję, że coś przeskrobię, najpierw siadam na łóżku, staram się wyciszyć i pomodlić. Dla mnie spowiedź zaczyna się wtedy. Kiedy jestem z Bogiem sam na sam, kiedy wiem, że On mnie słucha.. Ale wiem, że odpuszczenie grzechów dostanę w konfesjonale. I nie jest dla mnie to problemem. Owszem, nieraz były łzy i wstyd, że muszę mówić o rzeczach o których nie mówię nikomu i to osobie, której nie znam.
Kościół pomaga mi odkrywać Boga. Poznawać Go. Nie wiem, jak w Waszych parafiach, ale u mnie, na mszy nigdy nie jest nudno. Ksiądz, głoszący kazanie nie krzyczy, nie potępia i nie każe wrzucać na tacę. Tylko tłumaczy mi to, czego ja nie rozumiem w naszej wierze.. Dlaczego spowiadamy się w konfesjonale, dlaczego chodzimy do Koscioła, a nawet dlaczego mówimy 'amen' a nie 'spoko'
Kościół pomógł mi zrozumieć, że Jezus to nie jakiś facet tam na górze, co się czepia, jak nie przyjdę w niedzielę o nim posłuchać.. Jezus stał się moim powiernikiem. Nie raz wpuszcza mnie w niezłe bagno.. daje w kość tak, że mam ochotę mu wykrzyczeć, że Go nienawidzę. Ale zawsze jest przy mnie. Jak ja jestm gdzieś na dnie, On jest ze mną. I razem z niego się podnosimy. Jest ideałem przyjaciela..
Ja jakimś cudem zrozumiałam o co chodzi z tym kościołem i Bogiem. A buntowałam się okropnie.. Ale wierzcie mi, że warto czasem posłuchać i zrozumieć, z czym to się je
się rozpisałam.. ^^