Ostatni raz płakałam na Titanicu. Miałam lat... 12? 13? Jakoś tak. I nawet nie wtedy, jak ginął Leoś. Zaczęłam ryczeć jak ci wszyscy ludzie skakali i rozbijali się o tę śrubę.
Później mi się nie zdarzało ryczeć w głos. Ot, tylko jakieś łzy wzruszenia na Patch Adams i to wszystko. Próbowałam też zrozumieć fenomen Szkoły uczuć - oglądałam z Przyjaciółką. Ona ryczała w głos, a ja zastanawiałam się co w tym takiego. Ja rozumiem, miłość, choroba, ale to dość oklepany temat.
Może jestem uczuciowym kastratem, ale filmy mnie nie wzruszają.
nie wiem od czego to zależy, ale czasami wzruszam się na takich scenach, że sama się sobie dziwie.
Może to zależy od cyklu, czasami pewnie jesteśmy bardziej wrażliwe, bardziej podatne i płaczliwe.
Kiedyś to nic mnie nie ruszało. Ostatnio się jakoś bardziej uwrażliwiłam.
Zdarza mi się płakać na filmach.
Bardzo rzadko, ale zdarza.
Pamiętam, ze płakałam na "Titanicu" i "Zielonej Mili".
Ze śmiechu też oczywiście często płaczę ;D